Profesor Jacek Brzozowski, kierownik Katedry Literatury i Tradycji Romantyzmu UŁ, jeden z najwybitniejszych badaczy polskiego romantyzmu, Nauczyciel i Mistrz wielu z nas, odszedł w wieku sześćdziesięciu sześciu lat, w pełni sił twórczych, w momencie, gdy dzieło Jego życia poczynało objawiać swój pełny, dojrzały, ostateczny kształt.
Od kilkunastu lat pracował, wespół ze swoim przyjacielem z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, prof. Zbigniewem Przychodniakiem, nad życiowym opus magnum – monumentalnym, wielotomowym wydaniem dzieł Juliusza Słowackiego (dziś znaleźć je można na półkach każdej biblioteki polonistycznej i humanistycznej). Przed dwunastoma laty ukazał się liczący 925 stron wolumin zawierający nowe krytyczne wydanie wszystkich wierszy autora Pieśni na Nilu. W roku 2009 wyszły dwa tomy poematów i fragmentów (łącznie 1595 stron), pięć lat później na nowo opracowana całość poematu dygresyjnego Beniowski (632 strony). 5 czerwca, podczas katedralnego seminarium, Profesor mówić miał o problemach edytorskich związanych z opracowywanym tekstem Króla-Ducha – spotkanie to, niestety, nie mogło już się odbyć.
Skrupulatnie liczę stronice kolejnych tomów, albowiem wiele z nich (zwykle znacznie więcej niż trzecią część całości) wypełniają objaśnienia i komentarze. Komentowanie, objaśnianie, opatrywanie przypisami to najmniej wdzięczna, najbardziej żmudna strona pracy filologa, historyka literatury, interpretatora. Lecz także – najniezbędniejsza. Niewielu decyduje się ją wykonywać – trzeba bowiem uniżyć się wobec dzieła, stać się jego sługą. Profesor Jacek Brzozowski chciał i potrafił to uczynić.
W krótkim wstępie do drugiego tomu Odczytywania romantyków (Poznań 2011), zbioru błyskotliwych analiz i interpretacji, charakteryzował własną pracę literaturoznawczą nie wprost, lecz poprzez przywołanie „metaforycznego” fragmentu Prozodii polskiej Józefa Franciszka Królikowskiego:

Nie byłoby rzeczą niegodną badacza udać się umyślnie do kuźni kowalskiej natenczas, kiedy około większej sztuki żelaza pracują. Majster albo starszy czeladnik, który na kowadle obraca żelazo, trzyma zwykle mały młotek. Nie zawsze nim bije w obrabiające się żelazo, ale za to uderza w kowadło. Może się z tego nie zawsze wytłumaczyć, wie to jednak dokładnie, że gdyby tego uderzenia w kowadło zaniechał, drudzy pracownicy młotami bałamucić zaczną; wie i to dokładnie, że przy tak porządnym biciu praca ich staje się mniej uciążliwą.

Cytując dziewiętnastowiecznego poetę i teoretyka literatury, Profesor określał własne zadanie jako „zajmowanie się drobiazgami”. „Inaczej pisać nie umiem – dodawał – zajmować się nie-drobiazgami również ani nie umiem, ani nie chcę”. Jego „szkice”, „notatki”, „glosy”, „próby lektury”, „uwagi” i dopiski „na marginesie” są wszakże czymś znacznie więcej – wydobywaniem na światło dzienne głębokich sensów dzieł rzekomo definitywnie rozpoznanych i opisanych, porządkowaniem, utwierdzaniem i pochwalaniem literatury, jej najwyższą apologią.
Nierzadko mówienie o literaturze przemienia się tu w literaturę par excellence – tak wiele w książkach Profesora zdań krystalicznie czystych, jaśniejących niespodziewanym wewnętrznym blaskiem, zamykających w meandrującej składni niepojęte bogactwo poetyckich fenomenów, nazywających z dziwną precyzją to, co dotąd nie mogło znaleźć nazwy. Na dowód – jedno zdanie ze studium o Sonetach krymskich:

Już więc tu, na Krymie, o świtaniu, za dnia, w widoku miejsca najrozkoszniejszego, w sonetowej o tym opowieści – odkrył Mickiewiczowski pielgrzym, odkrył twórca tego pielgrzyma uniwersalne prawa rządzące skomplikowanym światem i życiem, egzystencją, losem, i dał temu wyraz od razu w pierwszym, entuzjastycznym i epifanicznym słowie Ałuszty w dzień.

oraz ciąg zdań krótkich i bardzo krótkich układających się w lapidarną – jakże przejmującą w owej niechybiającej lapidarności – interpretację jednego z wierszy lozańskich:

Tutaj mój trup, ja trup. Z drugiej zaś strony – dusza, fundament mojego istnienia, błąkająca się w czasie i w przestrzeni, które minęły bezpowrotnie. Słowem, nie ma mnie tu, gdzie jestem. Jestem zaś tam – ileż jednak pozoru i ułudy w tym jestem! – gdzie mnie nie ma. Bezdomność, o jakiej mówi ten wiersz, jest absolutna.

Takim właśnie językiem – językiem nauki i literatury zarazem – napisane zostały wszystkie fundamentalne, niemożliwe do pominięcia studia analityczno-interpretacyjne Profesora Jacka Brzozowskiego (o Romantyczności, Ałuszcie w dzień i późnych lirykach Mickiewicza, o wierszach Słowackiego i Norwida, o twórczości Miłosza, Herberta, Białoszewskiego, Iwaszkiewicza, Różewicza i Szymborskiej), wszystkie Jego książki – Muzy w poezji polskiej. Dzieje toposu do przełomu romantycznego (1986), Odczytywanie znaczeń. Studia o poezji Mickiewicza (1997), Odczytywanie romantyków. Szkice i notatki o Mickiewiczu, Malczewskim i Słowackim (2002), Późne wiersze poetów polskich XX wieku. Dwanaście szkiców i komentarzy (2007), Odczytywanie romantyków (2). Dwadzieścia dwa szkice i notatki o Mickiewiczu, Słowackim i Norwidzie (2011), 11 szkiców o czytaniu wierszy (2013), Parerga edytorskie. (Z prac nad tekstami Juliusza Słowackiego) (2013).
To, co najistotniejsze, utrwaliło się jednak nie na papierze, lecz w pamięci ludzi, którzy mieli przywilej obcowania z Profesorem. Był przewodnikiem wyrozumiałym i cierpliwym, lecz także wymagającym i stawiającym przed adeptami sztuki filologicznej wysokie cele. Jego ironia nie gryzła – pomagała utrzymać pion. Zarażał entuzjazmem do słowa przechowanego w piśmie, konsekwentnie wskazując na cienką linię graniczną między literaturą a życiem. W książkach poszukiwał śladu żywego człowieka – trudził się, by zrozumieć tych, których zrozumieć nie mógł (casus Słowackiego). Posiadł dar empatycznego, uważnego słuchania. Dzielił się tym, co miał, nie oczekując odpłaty.
Był człowiekiem mądrym, dobrym i dzielnym.
Niech spoczywa w pokoju.


                                                                                                                  [P. Dakowicz]